wtorek, 11 października 2016

Zagraniczna podróż z niemowlakiem


Yes! Udało się! Zrobiliśmy to! Zabraliśmy naszą Baś na wakacje 2 000 km od domu i było... superrr! 😎
Wakacje z dzieckiem zdecydowanie różnią się od wakacji w parze. Jak jedziecie w parze, robicie co chcecie - śpicie do południa, łazicie do północy (albo i dłużej), zwiedzacie, pijecie, jeździcie stopem albo rowerami po bezdrożach. Z dzieckiem jest zdecydowanie inaczej. Lepiej? Gorzej? Nie. Po prostu inaczej.
Na nasze pierwsze wakacje za granicą, wybraliśmy Majorkę. Z kilku względów uważam, że był to dobry wybór. Po pierwsze: pogoda. Byliśmy w drugiej połowie września. Nie było już 40-sto stopniowych upałów i patelni. Temperatura oscylowała wokół 25 - 27 stopni, a słońce wyglądało zza chmurki. Czyli idealnie, żeby spędzić kilka godzin na plaży z dzieckiem.
Po drugie, Majorka nie leży nad chłodnym oceanem (jak np przepiękne Wyspy Kanaryjskie), tylko nad Morzem Śródziemnym, które nawet pod koniec września jest przyjemnie ciepłe i nawet małe brzdące w nim pływają.
Zanim jednak dotarliśmy na nasze wakacje, naczytałam się opinii i wskazówek, coby umilić sobie pobyt i bezboleśnie przeżyć podróż samolotem. Teraz, bogatsza o nowe doświadczenia, napiszę Wam, jak to na prawdę wyglądało. I jasne, nie jestem żadną Alfą i Omegą, ale jest może coś, co i Tobie się przyda. Enjoy! 😎

Lotnisko. Samolot. Lot.


Na Majorkę leci się 3 godziny. To nie bardzo długo, ale wystarczająco, żeby Basia nie przespała całego lotu. Czasy, kiedy ciągiem przesypiała w dzień 3 godziny bezpowrotnie minęły. Dlatego strategia była taka, żeby za żadne skarby nie zasnęła na lotnisku, a dopiero po zajęciu miejsc w samolocie. 👊 Każda podróż samolotem zaczyna się odprawą. Jak masz dziecko, warto podejść do stanowiska odprawy bez kolejki, czyli wepchnąć się. Serio. Kolejki do odprawy są długie, maluchy marudzą, bo się nudzą i z tych nudów mogłyby jeszcze zasnąć! 😱
Po odprawie przechodzimy przez bramki ochrony. Na Okęciu są specjalne bramki dla rodziców z dzieckiem. Warto wiedzieć, że niezależnie od tego, jaki masz wózek, będzie on prześwietlony, więc jak przyjdzie Twoja kolej, weź dziecko na ręce a złożony wózek umieść na taśmie do skanera. Oczywiście do kuwet wyjmujesz całe jedzenie i picie, elektronikę, zdejmujesz okrycia wierzchnie i  przytrzymujesz spodnie, żeby nie spadły, bo pasek od spodni też zdejmujesz. Przez bramkę przechodzisz z dzieckiem na ręku i tylko delikatnie je od siebie odchylasz przy ochronie. Jeżeli masz dziecko w chuście lub w nosidle, możesz zostać poproszona o wyjęcie dziecka, więc praktyczniej jest mieć je po prostu na rękach. Jeszcze jedna wskazówka: dla dziecka możesz mieć większą wodę lub płynne jedzenie i nikt się do tego nie przyczepia. 😎
No i najgorszą część lotniskową masz już za sobą, do odlotu została godzinka z górką. Udajesz się więc na zakupy w strefie duty free, niespiesznie wąchasz perfumy, kupujesz alkohole i powoli kierujesz się do Twojego wyjścia do samolotu. A nie, przepraszam, to  była opcja, jak podróżujesz w parze. Z dzieckiem jest trochę ciekawiej 😂 😂. Czas do wejścia do samolotu spędziliśmy na śpiewaniu piosenek, jeżdżeniu wózkiem, pokazywaniu samolotów, światełek, przewijaniu (warto, bo przewijaki w samolocie są tycie tycie), no i w końcu słyszymy komunikat, że pasażerowie lotu nr cośtam do Palma de Majorka, proszeni są o kierowanie się do bramek. To my! 🙈 😁 Zadania podzielone: ja montuję Baś w nosidle, a tata składa i pakuje wózek do worka podróżnego (wózek oddajemy tuż przed wejściem do samolotu). Baś w nosidle długo nie wytrzymuje i swoim zwyczajem... zasypia. Przed odlotem. Przed wejściem do samolotu. Nic to, ważne, że nie wyspała się na lotnisku. Mam cichą nadzieję, że chociaż prześpi start i zmiany ciśnienia. Basik ma inne plany. Samolot nabiera rozpędu, pilot wrzuca dwójkę a Baś... się budzi. Turbodrzemka zaliczona, impreza trwa. Na szczęście mam asa w rękawie w postaci saszetki z owocami, którą uwielbia. Podaję ją Basi i jestem spokojna, bo nie będą bolały ją uszy. W czasie lotu śpiewamy, bawimy się, jemy, zmieniamy pieluchę na tycim przewijaku i po dwóch godzinach Baś usypia przy piersi. Śpi, aż do zatrzymania się samolotu na Majorce. Oddychamy z ulgą.






Hotel.


Wybierając hotel, brałam pod uwagę nieco inne jego cechy, niż w podróży bez dziecka. Wcześniej ważne było, żeby... były łóżka i łazienka, bo w hotelu spędzaliśmy tylko noce. A w tym roku zrobiłam się wymagająca. 🙄 Zależało mi, żeby hotel był w pobliżu plaży, miał brodzik dla dzieci, żeby miał dobre opinie, w grę wchodziła tylko opcja all inclusive i cztery gwiazdki. Wybór padł na Hotel Globales America. Hotel okazał się bardzo dobry, czyściutki, z dobrym jedzeniem i bardzo miłą obsługą. Dostaliśmy całkiem nowe łóżeczko turystyczne (gratis dla dzieci do 2 roku życia), w restauracji nie było problemu z krzesełkiem dla dziecka, a z balkonu rozpościerał się przepiękny widok na morze. Pod nosem mieliśmy też plażę. Wieczorami, jak Basia już spała siadaliśmy sobie z jedzonkiem i piciem na balkonie, rozmawialiśmy godzinami i gapiliśmy się w morze. Najlepiej. 😍
Jeszcze słówko o jedzeniu Baśki. Zrobiliśmy to, wzięliśmy słoiczki i o dziwo smakowały pannie. Starałam się jednak mieszać je z makaronem, podawałam gotowane warzywa i dużo, dużo owoców. Basik zajadała się melonami, arbuzami i ogórkami 😂 udało nam się utrzymać konwencję BLW.





Aktywności.


Jadąc na wakacje z niemowlakiem nie nastawiaj się na codzienne zwiedzanie. Niby można dużo jeździć i zwiedzać, ale... co po? 😳  Dzieć nie załapie, że teraz zwiedzamy, a w zasadzie i tak zwiedza cały czas, a my nie skupimy się na obiektach, bo ciągle naszą uwagę będzie odciągać maluch. Warto na takich wakacjach wrzucić na luz. My trochę poplażowaliśmy, snorkelowaliśmy i trochę połaziliśmy.  
Na plaży oczywiście nie ma leżenia (kto by chciał leżeć na plaży?!). Nasza Baś ma 7 miesięcy, a pełzanie i wkładanie wszystkiego do buzi opanowała do perfekcji. "Basiu nie jedz piasku" - było chyba najczęściej powtarzanym przeze mnie zdaniem. A nie, przepraszam, jeszcze: "Położę ją, może zaśnie", ale ze spaniem, tak jak z leżeniem - kto by chciał robić to na plaży. Na pewno nie ciekawska Baś. Więc, jeżeli chodzi o plażowanie, to aktywne: piosenki, zabawki, spacerowanie, dotykanie piasku i pływanie! Basik uwielbia wodę i się jej nie boi, w morzu bardzo chętnie się chlapała i była zdziwiona, że takie słone 🤔. 
No i spacery - tutaj rewelacyjnie sprawdziło się nosidło. Nie wyobrażam sobie chodzenia z wózkiem przez te skaliste górki. Bez nosidła nie zapuszczalibyśmy się w prawie dzikie zakątki i nie doświadczylibyśmy taaaakich widoków! My mamy nosidło hybrydowe (połączenie mei-thai z ergo), robione na zamówienie u Pathi. Polecam :)











Wróciliśmy pod koniec września i przeżyliśmy szok termiczny. W Polsce było 10 stopni i deszcz 🙈 My opaleni i pełni bardzo pozytywnej energii. Cieszę się, że Basia oba loty przeżyła bez płaczu i marudzenia, a pobyt na Majorce będziemy wspominać jako zielone światło przed kolejnymi dalekimi podróżami. W kupie siła! 💪 💪 💪 

niedziela, 11 września 2016

BLW - czyli z czym to się je?

Nie wiem, może dlatego, że to akurat temat u nas na topie, ale zewsząd słyszę o BLW! Nawet moja koleżanka, która nie ma dzieci, wie o co chodzi z "tym BLW". Co prawda jest blogowym smakoszem (chodźcie do niej - KLIK) ale helou - mimo wszystko! 👊 
Rok temu, jak byłam w ciąży i jedyne czym się martwiłam to: "czy to naprawdę TAK boli?!" 😱, miałam okazję zaobserwować synka mojej przyjaciółki, który sam jadł placuszki na obiad. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chłopiec dopiero od niedawna siedział i generalnie nadal był niemowlakiem. Po tym ciekawym zjawisku, temat został w mojej głowie. Wynurzył się, kiedy moja Baś skończyła 4 miesiące i poczułam ciśnienie z otoczenia, że to idealny moment na pierwszy słoiczek 😳. Zaraz, zaraz - Baś dopiero ogarnęła, że jest po drugiej stronie brzucha, dopiero przestała s*ać na potęgę, jeszcze nie siedzi, a ja mam jej dawać coś poza moim mlekiem? O nie. zaczęłam czytać (o czytaniu --> TUTAJ), wszak wiedza to potęga 💪. Światowa Organizacja Zdrowia, mówi co następuje: Mamo, przez pierwsze 6 miesięcy życia dziecka karm je wyłącznie swoim mlekiem. Do roku mleko i tak stanowi podstawę żywienia, więc nie panikuj. Luz blues, pomyślałam, że to idealny czas, żeby zgłębić wiedzę o BLW, mam dwa pełne miesiące, żeby się przygotować. Czas start.
Jak masz dziecko, to wiesz, że dwa miesiące trwają.... bo ja wiem? Tydzień 😂 😂 😂? Przygodę z BLW zaczęłam od... zakupów! Kupiłam Basi dwa fartuszki z rękawkami i kieszonką, sylikonową matę na stół, bardzo gustowną ceratę zamiast obrusa i doidy cup - pochylony kubek. Potem uzupełniłam nasze zapasy jedzeniowe i do dzieła. Rozszerzamy dietę. 
W BLW chodzi o to, żeby zaufać dziecku. Ono najlepiej wie ile jedzenia potrzebuje, więc nie ma potrzeby wmuszania w nie "ostatniej łyżeczki - za mamusię". Zasada jest taka, że jedzenie ma wyglądać, jak jedzenie, a nie jak... błoto w różnych kolorach. Wiecie, jaką minę miała Baś, jak pierwszy raz DOTKNĘŁA ugotowanego brokuła a potem wsadziła go sobie do budzi razem z całą pięścią 😍? Jedzenie wywołuje w dziecku naturalną ciekawość, pomyśl ile jest funu w tym, że ktoś Ci podaje łyżeczką kolejną papkę, a Ty tylko przełykasz. Zero. W BLW dziecko bada konsystencję, sprawdza co się stanie, jak za mocno zaciśnie pięść na ugotowanej marchewce, jak przechyli kubek z wodą, dotyka ręką w kaszy swojej głowy (żeby tylko)... W końcu, jak jedzenie trafia do buzi, jest szok - to ma smak! Chcę tego więcej i więcej! Dziecko na tym etapie nie czai, że te kolorowe zabawki o dziwnej konsystencji zapełniają jego brzuszek. Dlatego podstawą nadal jest mleko (KP lub MM). Posiłki BLW NIE ZASTĘPUJĄ karmienia mlekiem, one je uzupełniają. Twoim zadaniem, jest proponować dziecku różne smaki, takie których Ty nie lubisz - też.
W BLW nie ma schematów żywieniowych - dziś marchewka (i przez kolejne 3 dni też), potem ziemniak itp. Jest tylko kilka produktów niezalecanych w menu dziecięcym: miód, całe orzechy (zmielone można), grzyby, mleko krowie, sól, cukier, alkohol. Oczywiście obserwujemy dziecko i jak jest jakaś reakcja alergiczna, staramy się wyeliminować alergen. 
Od kiedy wprowadziłam blw, znajomi i rodzina pytają mnie o różne kwestie. Albo po prostu patrzą z powątpiewaniem, co też ta "matka psychologiczna" znowu wymyśliła - to moja mama. Chyba najczęściej słyszę, że moje dziecko się zakrztusi tymi wielkimi kawałkami jedzenia 😱. Otóż, może zabrzmi to zimno i nieczule, ale jeżeli dziecko się zakrztusi, to odkrztusi i po sprawie. Serio. Małe dziecko ma bardzo czułe mechanizmy obronne. Ty musisz się posmyrać po tylnej ścianie gardła, żeby wywołać odruch wymiotny. u dziecka wystarczy większy kawałek jedzenia w tylnej części języka. Poza tym, przy zakrztuszeniu jest silny odruch kaszlu, który oczyszcza drogi oddechowe. Oczywiście bezwzględnie, podczas jedzenia dziecko powinno siedzieć prosto. W krzesełku do karmienia lub na kolanach opiekuna. Nigdy w pozycji pół-leżącej, bo wtedy może się ZADŁAWIĆ, a to coś zupełnie innego, niż zakrztuszenie. Dławiące się dziecko nie kaszle, bo nie może złapać oddechu, często pojawiają się łzy a potem sinienie. Brzmi strasznie, wiem, ale zadławienie może się zdarzyć również dorosłej osobie (np podczas ożywionej rozmowy przy kolacji), nie jest tylko domeną dzieci. Nie chcę tutaj moralizować, ale jak wprowadzasz blw, to pierwszą pomoc w przypadku zadławienia powinnaś mieć w małym palcu. 
Moja mama ostatnio, obserwując, jak Basia sobie radzi podczas posiłku, stwierdziła, że noo fajne to, dobra zabawa, ale... kiedy w końcu zacznę ją normalnie karmić?! (kocham Cię, mamo) Zdziwiło mnie to, bo kilka tygodni wcześniej, mama przeczytała książkę "Bobas Lubi Wybór", żeby być na czasie. Po przeczytaniu książki, była zajarana metodą, podobnie jak ja, ale... no cóż, stare metody są tak silnie zakorzenione, że trudno z nimi walczyć. Świata nie zmienię. Na początku BLW to zabawa. To poznawanie konsystencji i smaku produktów. Jedzenie coraz większych ilości przyjdzie z czasem. Dlatego luz i bez napinki 😎.
Ja jestem warzywnym niejadkiem, moje menu warzywne jest ograniczone to kilku produktów. To smutne, wiem, dla mnie nie ma już ratunku. Dlatego zrobię co w mojej mocy, żeby Baś była smakoszem. Żeby poznawała różne smaki i konsystencje. Żeby wyrabiała w sobie gust kulinarny od samego początku 😋.
Na razie w blw nawet nie raczkujemy. Na razie pełzamy, ale jest czad! Za jakiś czas napiszę Wam, jakie akcesoria (oprócz jedzenia i psa) naprawdę przydają się podczas przygody z blw. Na razie poniżej polecam Wam książki i załączam przepis na pyszne puszyste pankejki. Miłej lektury i... smacznego!





Pankejki z kaszki manny (źródło --> "Alaantkowe BLW")

Składniki:
  • 1/2 szkl. kaszki manny
  • 1/2 szkl. mleka (my używamy kokosowego rozcieńczonego wodą)
  • 1 jajko
  • 1 banan lub 1 łyżka syropu daktykowego
  • opcjonalnie: łyżka rodzynek


Zanim zaczniesz:
Kaszkę zalej mlekiem, wymieszaj i odstaw na 20 minut do napęcznienia. Przygotuj patelnię i mikser.

Wykonanie:
  • Oddziel białko od żółtka i ubij pianę. Banana obierz ze skóry i rozgnieć widelcem na papkę.
  • W misce wymieszaj napęczniałą kaszkę, banana (lub syrop), żółtko i rodzynki. Dodaj ubite białko i ponownie wymieszaj.
  • Rozgrzej patelnię i nakładaj łyżką niewielkie porcje ciasta.
  • Smaż na średnim ogniu bez dodatku tłuszczu tylko do momentu zarumienia z obu stron.
  • Podawaj na ciepło lub na zimno 🍽
  • Doskonale smakują z syropem klonowym - mniam! 😋





czwartek, 25 sierpnia 2016

Ona nigdy nie zostanie zakonnicą.




Moja siostra - elegancka business woman, mama dwóch dziewczynek, Hani - urodzonej 19 lat temu długowłosej brunetki i Lili, urodzonej 7 lat temu, niebieskookiej blondynki. Pamiętam spacer w naszym rodzinnym miasteczku. To było jakieś 6 lat temu. Moja sister powiedziała mi wtedy, że nie jest szczęśliwa i chyba pogoni swojego (drugiego) męża. Spojrzała na swoje biegające przed nami córki, zamyśliła się i stwierdziła, że chciałaby, żeby małą Lilę ominęły te wszystkie przykrości i niepowodzenia związane z facetami. Może zasugeruję jej, żeby została zakonnicą! One mają dobrze, mają pracę, są spełnione, nie muszą martwić się facetami i nie biorą udziału w tym wyścigu szczurów.
Inne wspomnienie. Styczeń 2011. SMS od Hani: Lila jest bardzo chora. Pamiętam moją gonitwę myśli. Lila ma półtora roku, może coś zjadła, co jej zaszkodziło i teraz wymiotuje. Może ma wysoką gorączkę. Tyle się teraz mówi o zapaleniu płuc u takich małych dzieci. A co, jeżeli trafiła do szpitala. Potem nastąpiło wkurzenie. Dlaczego ten SMS jest taki lakoniczny?! Gdzie jest druga część z większą ilością informacji?! Dlaczego muszę się denerwować?! Telefon do mamy, ona na pewno powie mi coś więcej. Po dłuższym oczekiwaniu, zgłasza się mama, jej głos jest nienaturalnie podniesiony, jakby coś ukrywała. Od razu wypalam z grubej rury, bo już wytrzymać nie mogę: co jest z Lilą?! Mama zdziwiona pyta, co wiem. Kurde, nic właśnie. Potem padają słowa, które coraz gorzej słyszę, bo nie chcę ich słyszeć. Myśleli, że ma zapalenie pęcherza, dla pewności zrobili USG. Guz. Na nadnerczu. Wielkości mandarynki. Nie wiadomo czy złośliwy. Ale jak to? Skąd u tak małego dziecka tak duży guz? 
Kolejne wydarzenia, jak w kalejdoskopie, tempo szalone. Na drugi dzień moja siostra z Lilą trafiły na siódme piętro Centrum Zdrowia Dziecka. Wiesz, co jest na siódmym piętrze? Przykro mi. Onkologia. Przyjechałam tam do niej wieczorem. Na korytarzu rodzice w dresach, jakby zadomowieni i wszędzie łyse dzieci. Weszłam do całkiem ciemnej sali, spojrzałam na łóżeczko, Lila spała zmęczona długą podróżą i stresem. Moja siostra wstała z krzesła i tak do mnie przylgnęła, jak nigdy wcześniej. Czułam, że płacze. Pękło mi serce. Co miałam jej powiedzieć? Starałam się wykrzesać z siebie odrobinę optymizmu. Siostra, spokojnie, to na pewno łagodna zmiana. Zobaczysz, zrobią badania, pewnie też operację i Was wypuszczą. Wszystko będzie dobrze. I było dobrze, ale częściej źle.
Badania wykazały nowotwór złośliwy. Ale spokojnie, to neuroblastoma, najczęstszy nowotwór wieku dziecięcego. Uleczalny w 96%. Dodatkowo guz zwarty i schowany w takiej "torebce". Kolejny plus - łatwo go będzie usunąć i nie dotyka do innych tkanek. Ale najpierw kilka cykli chemioterapii, żeby osłabić drania. Dziewczyny muszą być co trzy tygodnie w CZD. Chemia jest... straszna. Pamiętam, że raz pielęgniarce spadła kropla tego specyfiku na aparaturę, zaczęła natychmiast wycierać, żeby nie przeżarło plastiku. Lila dostawała to dożylnie. Straciła wszystkie blond włoski a jej oczy wydawały się ogromne i bardzo poważne. Nie będę Wam opisywała wszystkiego, bo to droga przez piekło. Widziałam jej małe ciałko podłączone do rurek i aparatury po operacji i serce mi pękło po raz drugi. 
Po operacji odetchnęliśmy z ulgą. Lżejsza chemia podtrzymująca i brak komórek nowotworowych. Juppie!
Nie trwało to jednak długo. Po kilku tygodniach nagle JEB! - przerzuty. I mocna chemia, coraz mocniejsza. W CZD nie wiedzieli, co jej podać. Została przeniesiona do Krakowa. Zbieraliśmy pieniądze na leczenie w Stanach - spoty w TV, strona internetowa, 1% podatku... Ale stan Lilii pogarszał się z tygodnia na tydzień. Nic nie jadła, puchły jej nóżki, nie mogła się na nich utrzymać, brzuch jak balon. Tragedia. A przy tym taka mądra, wygadana, mówiła, że w brzuszku ma chorobę, ale jak wyzdrowieje i już będzie duża, to urosną jej włosy i pójdziemy na basen.
Lila umarła 21.05.2012. Zasnęła w ramionach swojej mamy. Serce rozsypało mi się na kawałki. Miała 96% szans na wyleczenie, ale nowotwór nie był typowy i Lila była w tych 4 nieuleczalnych procentach. Teraz została już tylko we wspomnieniach. Ból jest nadal żywy, choć można się do niego przyzwyczaić. 
Długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć Wam tę historię. Teraz, kiedy sama jestem mamą, nie wyobrażam sobie bólu po stracie swojego dziecka. W tym poście nie chodzi o żal czy współczucie. Chodzi o troskę o zdrowie najbliższych. Banał. Błagam nie bagatelizuj ŻADNYCH nietypowych dolegliwości Twojego dziecka. Nie pytaj o objawy na internetowych forach i nie lecz siebie i dzieci u doktora Google! Bądź tym upierdliwym rodzicem, który zasypuje lekarza pytaniami, który prosi o skierowania na badania i który nie boi się konsultować u innych lekarzy, jeżeli ma wątpliwości. Zdrowie jest najważniejsze. Dbaj o siebie i najbliższych, bo to oni tworzą Twój cały świat.





Dzieli nas tylko czas, bo Ty już doszłaś, a ja wciąż jeszcze idę.

piątek, 15 lipca 2016

Mała manipulatorka

Godzina 19 - kąpiel. Godzina 19.15 - karmienie. Godzina 19.30 - usypianie w łóżeczku. Godzina 19.33 - kołysanka. Godzina 19.35 - przytulanki. Godzina 19.40 - usypianie w łóżeczku c.d. Godzina 19.45 - lulanie na rękach. Godzina 20.00 - przytulanie. Godzina 20.01 - usypianie w łóżeczku... Never ending story. 😐 Znacie to? Ja nie, bo Baś jest aniołkiem i zazwyczaj zasypia bez cyrków, hue hue 😇 😜
Miewamy jednak takie dni, kiedy nie mogę doczekać się tej 19 i rytuałów związanych z wieczornym spaniem. Bywa tak, że niemal stajemy na głowie między godziną 16 a 19, żeby tylko Baśka przestała marudzić. Jęczy, kwęka, popłakuje i ani ja, ani mój P. nie wiemy o co jej chodzi. Na szczęście takich dni jest niewiele (odpukać w niemalowane). "Ona wami manipuluje" - ktoś mógłby powiedzieć. "Przyzwyczailiście ją do noszenia, to teraz się nie dziwcie" - zostałoby dodane. 
Żeby ugryźć temat i napisać ten tekst, przewertowałam dla Was fachową literaturę z dziedziny psychologii rozwojowej i moje notatki ze studiów. 🤓
W pierwszej połowie XX żył sobie w Stanach Zjednoczonych pan Abraham Maslow. Profesor psychologii i twórca teorii hierarchii potrzeb ludzkich. Pewnie kojarzycie jego piramidę potrzeb. W skrócie, teoria mówi, że nie mogą zostać zaspokojone potrzeby wyższego rzędu, jeżeli się nie zaspokoi potrzeb niższego rzędu. Proste? Proste. Graficznie wygląda to tak:


Piramida potrzeb dotyczy każdego człowieka. Jak mawiał Janusz Korczak: Nie ma dziecka, jest człowiek (swoją drogą ten Korczak miał spoko podejście do życia i do dziecięcego świata), więc dzieci też to dotyczy. Weźmy takiego kilkumiesięczniaka - nakarmiony, przewinięty, wypoczęty... a płacze. Jak to?! Pewnie manipuluje matką! 😈 A może, ale tylko może, potrzebuje ukojenia? Może ten mały człowiek przestraszył się czegoś, czego duży człowiek nawet nie zauważył (potrzeba bezpieczeństwa)? Albo właśnie teraz jest mu smutno i potrzebuje przytulić się do mamy (potrzeba afiliacji, albo inaczej przynależności i miłości)? Tuli się non stop? Cóż, tak naprawdę głos, dotyk i zapach mamy to na początku jedyna "bezpieczna baza", jaką zna. Niektórym dzieciom dłużej niż innym zajmuje oswojenie się ze światem, potrzebują więcej. Nie należy dawkować im bliskości, bo "się przyzwyczai"! 
Ciekawe jest to, że dla dziecka potrzeba ciepła i możliwość przytulenia są czasem nawet ważniejsze od jedzenia! Serio, serio. Kolejny mądry koleś, pan Harry Harlow przeprowadził bardzo ciekawy eksperyment na małpkach niemowlakach, które w wielu aspektach wykazują podobne zachowania, co ludzie. Teraz jego badanie byłoby niehumanitarne i w ogóle nigdy by nie przeszło, ale w radosnych latach '30 XX wieku, nikt się małpkami nie przejmował na tyle, żeby robić aferę. Do rzeczy. Harlow stworzył klatkę w której umieścił dwie "mamy" małpek zrobione z różnych materiałów. Mama, nazwijmy są A, była zrobiona z twardego drutu, lekko podgrzewanego i miała przymocowaną butelkę z mlekiem. Mama B natomiast była... tapicerowana :-D była pokryta miękką gumą i tkaniną przypominającą futro i nie miała butelki z pokarmem. Co robiły małpki? Do mamy A szły się karmić, zazwyczaj na odległość, dotykając jedynie ustami butelki, a cały wolny czas spędzały z mamą B do której mogły się tulić. Harlow zrobił kilka wersji tego eksperymentu, w innym rozdzielił "matki" (obie w tym przypadku miały pokarm). Okazało się, że małpki, które miały styczność jedynie z matką A - drucianą, gorzej trawiły mleko, miały problemy żołądkowe, nie przybierały na wadze... 



Wnioski eksperymentu nasuwają się same - kojący, miły dotyk matki ma dla prawidłowego rozwoju niemowlęcia większe znaczenie, niż zaspokajanie głodu. Zaspokojenie potrzeb fizjologicznych nie wystarczy, potrzebny jest kontakt fizyczny (tak, czasem nawet 20 godzin na dobę) z matką. Swoją drogą, okropny ten eksperyment, nie? Biedne małpki.
Pamiętajmy, że płacz, "kwękanie", marudzenie to na początku jedyna forma komunikacji, jaką zna maluszek. Ty powiesz, że coś cię uwiera, gniecie w tyłek albo chcesz zmienić pozycję. Niemowlę może jedynie pomarudzić i liczyć, że się domyślisz o co mu chodzi. Nie potrafi inaczej. Twoją rolą jest pojdęcie takiej aktywności, która uspokoi płaczące dziecko. Jeśli trzeba, stań na rzęsach. Nie słuchaj "ciotek", które sugerują, że jeżeli będziesz biec na każdy płacz dziecka, wychowasz sobie pierdołę niestabilną emocjonalnie. Nie pozwalaj swojemu dziecku "się wypłakać"! Niemowlę, które nie doczeka się reakcji na swój płacz, czuje się bezsilne i niekompetentne. Jeżeli marudzenie dziecka jest regularnie ignorowane, dziecko dochodzi do wniosku, że musi płakać głośniej, intensywniej, żeby ktoś mu pomógł. Bierność rodzica pokazuje dziecku, że jest dla niego atrakcyjne, tylko wtedy, gdy jest szczęśliwe. To smutne wnioski, prawda?
Skąd pomysł na ten artykuł? Z informacji, jakie docierają do mnie z otoczenia. Niestety. Powszechna jest opinia, że niemowlę to taka przebiegła istotka manipulująca chytrze rodzicami😈 Że noszenie i przytulanie sprzyja wychowywaniu mięczaka. Że należy wychowywać twardą ręką, bo inaczej wejdzie ci na głowę. Ech.
Pisząc ten tekst, postanowiłam zrobić prowokację 😈. Na jednym z for rodzicielskich napisałam: 
Dziewczyny, jestem mamą 5 miesięcznej dziewczynki, która mną manipuluje. Jak jest coś nie po jej myśli, to płacze, marudzi, dopóki nie dostanie tego, co chce. Jak jej nie ulegać? Przeczekać płacz? Miała któraś z Was podobnie? Jakieś rady?
Na odpowiedzi nie musiałam długo czekać, ale... zaskoczyła mnie ich treść. Otrzymałam masę naprawdę sensownych treści. To mnie trochę podbudowało, uświadamiając, że współczesna młoda "matka Polka" to nie jakaś tam głupia gęś 💪 Wspaniałe jest to, że mamy pisały do mnie o zaspokajaniu potrzeb dziecka, o bliskości i o tym, że współczują mojej córce 😁 hehe, no patrząc na wydźwięk mojego zapytania, wcale im się nie dziwię. Poniżej wrzucę Wam kilka ciekawych cytatów i sformułowań. Wszystko to autentyk! Love 😍

  • Taki maluszek ma swoje potrzeby a Ty powinnaś je zaspokajać. Nie wiem, co może być nie po myśli takiego malucha
  • Córka Cię potrzebuje postaraj się ją zrozumieć .....bo ona tylko może swoje potrzeby sygnalizować poprzez płacz
  • Wyślij na kolonie, nauczy się samodzielności 😂 😂
  • ach te przebiegłe niemowlaki 😂
  • Rada jest jedna, bądź blisko, bezwarunkowo, reaguj na każdy płacz. Pokaż Małej, że jej potrzeby są dla Ciebie ważne. Będziesz czasami zmęczona, nawet zirytowana i całkowicie bezsilna, ale to i tak będą jedne z najpiękniejszych i doniosłych momentów Twojego macierzyństwa. Nauczenie się bezwarunkowej miłości to piękna sprawa. Dzięki temu Twoja córka kiedyś ruszy w świat świadoma siebie i gotowa na nawiązanie głębokich, bezpiecznych relacji.
  • Wiele osob mi mowilo ze Natalka to terrorystka i nieraz juz nawet w to uwierzylam... Co bylo totalnym błędem... W koncu dla naszych dzieci jestsmy calym światem. Nie pociesze Cie bo później jest jeszcze gorzej.
  • Podrapiesz się po tyłku i odpoczniesz potem,teraz dziecko ma być nr jeden i lepiej poczuj morze miłości troski i cierpliwości zanim zrobisz mu krzywdę.
  • Niebawem z 5 miesięcznego manipulatora zrobi się 3 letni terrorysta :i co to wtedy będzie ... nic tylko w rakietę i w kosmos 😂

Poza tym dostałam linki, książki i sugestię zakupu chusty - dzięki :) Przywracacie wiarę w ludzi! Cheers! 👍👊

I na koniec cytat, dla tych, którym nie chciało się czytać całości, żeby nie wyciągnąć błędnych wniosków: 

"Manipulacja" jest słowem, które NIE dotyczy niemowląt. 

("Smart Love" M. Heineman Pieper, W. J. Pieper, Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa 2014)

czwartek, 26 maja 2016

Mamo, czytaj...

  • Mariolka*: A wiesz co, Gabrycha? Pomalutku wprowadzam mojej Roksanie posiłki stałe. W poniedziałek marcheweczka, we wtorek ziemniaczek, w środę dynia, w czwartek jabłuszko w piątek...
  • Gabryśka: A to nie za wcześnie?
  • Mariolka: Nie. Roksi ma już 15 tygodni.
  • Gabryśka: Mój Aruś ma 17 tygodni i my jeszcze poczekamy może ze 3 tygodnie. Chyba nie powinno się tak szybko...
  • Mariolka: Dlaczego? To nie jest szybko!
  • Gabryśka: A nie boisz się? Aruś zje coś nowego, jak skończy 20 tygodni.
  • Mariolka. Coś ty! Moja mama mi dawała marchewkę, jak miałam 3 miesiące i co, żyję? Żyję. Poza tym Roksi szybciej pozna smak innego jedzonka, niż mleko.
  • Gabryśka: Hmm, no nie wiem, my jednak poczekamy. Trzy tygodnie to nie długo.
  • Grażynka: Dziewczyny, nie kłóćcie się. Każda mama wie najlepiej co jest dobre dla jej dziecka!

(Panie przytaknęły i z uśmiechem skręciły wózkami w alejkę w prawo). End of story.

*Zbieżność imion jest przypadkowa.



Jak każda mama, mam w ciągu dnia dużo czasu na czytanie grup dyskusyjnych (hue, hue!) a matki są taką ciekawą grupą społeczną, która bardzo chętnie dyskutuje. Tematy do dyskusji zawsze się znajdą. Począwszy od ciąży (Poród cc, czy sn? Prywatna położna, czy nie? Ze znieczuleniem, czy bez), poprzez wczesne macierzyństwo (no tutaj tematów, to jest caaaaałe mnóstwo! Karmienie piersią, czy butelką? Rozszerzanie diety? Nosidło, czy chusta? Kolki...), na późnym macierzyństwie kończąc (tego jeszcze nie doświadczyłam, jak poczytam o najgorętszych dylematach tego okresu, to uzupełnię). Kiedy dyskusja zaczyna żyć własnym życiem, a dyskutujące są o krok od wylania sobie na głowy wiadra hejtu, ktoś łaskawie rzuci: Wszystkie macie rację. Każda mama wie, co jest najlepsze dla jej dziecka. I dyskusja cichnie. 
Bzdura. Zakładając, że dziecko nie ma np 10 lat (wtedy już raczej doskonale znasz swoje dziecko) i jest to pierwsze dziecko tej mamy, skąd ona ma wiedzieć, co jest dla niego najlepsze? Wychodząc do domu ze szpitala, trzymając w ramionach maleńkie zawiniątko, niejedna mama odczuwa strach. Od tej pory pielęgnowanie i wychowywanie tego małego człowieka spoczywa wyłącznie na jej barkach. Ok, na barkach jej i taty dziecka. Do dziecka nikt nie dołącza instrukcji obsługi. Nie ma wszytej metki z przepisem pielęgnacji i postępowania. Więc skąd ta wymęczona ciążą i porodem kobiecina ma wiedzieć, co jest najlepsze dla jej dziecka?! 
Powinna czytać. Żyjemy w takich cudownych czasach, że wszystkie informacje są dostępne na wyciągnięcie ręki. Sztuką jest umiejętność wyłapania mądrych rad od gówna (tak, tak nie bójmy się wyrażać dosadnie). Nauka idzie do przodu, są coraz nowsze badania i teorie. To, co się sprawdzało 20-30 lat temu, obecnie często nie jest zalecane. Przykład? To, że Twoi rodzice nie wozili Cię w foteliku samochodowym i nadal żyjesz, nie znaczy, że dla swojego dziecka nie kupisz fotelika! To oczywiste. Dlatego droga Mamo, czytaj. Czytaj wytyczne WHO, czytaj zalecenia lekarzy i ortopedów. Wnikaj, dociekaj. Żebyś wiedziała w którym momencie jakaś Mariolka, czy Gabrycha robią Cię w balona nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wychowanie zdrowego, szczęśliwego człowieka spoczywa na Twoich barkach. To szalona odpowiedzialność. Czytaj. I bądź mądra.

I tego właśnie w Dniu Matki życzę Ci droga Mamo :) Mądrości, dociekliwości i umiejętności odsiewania ziarna od plew. Cheers!

Na koniec Minkiewicz z przymrużeniem oka ;)

środa, 25 maja 2016

Trzy miesiące, jak z bicza strzelił!


Za nami czwarty trymestr ciąży, pierwszy po tej stronie brzucha. Zleciało tak szybko, że aż za bardzo. Ostatnio leżymy wszyscy troje na łóżku, Baś zajęta bufetem, rozczulamy się jaka ona słodka, jakie rączki, jakie nóżki maleńkie i nagle mój P. wypala: czaisz, że ona kiedyś będzie duża? Że pójdzie do szkoły, zakocha się i wyprowadzi?! O matko! Ale jak to, moja mała córeczka?
Czas pędzi nieubłaganie. Z jednej strony nie mogę doczekać się, czym nowym mnie dziś Baś zaskoczy, a z drugiej mam wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybko... Moja dziewczynka od urodzenia podwoiła swoją masę, wyrosła z trzech rozmiarów ubranek (btw. kto chce maleńkie pajace? Mam karton ciuszków w rozmiarze 52-56), potrafi przekręcić się z brzucha na plecy (ale tylko, jak uzna, że już jej się nie chce oglądać świata z perspektywy brzucha), z pleców na bok (najczęściej, jeżeli z boku jest cycek z mlekiem), łapie grzechotki i celuje nimi do buzi i zaczyna wydawać inne odgłosy, niż płacz. Ma taki uśmiech, że jaciękręcę i w ogóle zrobiła taki progres w rozwoju, że jak tak dalej pójdzie, to zostanie geniuszem. A ja zachodzę w głowę: kiedy?! Kiedy opanowała te wszystkie umiejętności? Przecież przez te trzy miesiące głównie jadła i spała. Robiła kupę, puszczała głośne bąki i bekała (ale nadal jest moją księżniczką). Bez kitu.
Te trzy miesiące uświadomiły mi, że mogę całkiem sprawnie funkcjonować o 6 rano, że macierzyństwo jest fajne, że są różne rodzaje płaczu, że można spacerować godzinami po parku i że lubię dzieciowe gadżety. Po tym przydługim wstępie czas na konkrety. Są przedmioty bez których nie wyobrażam sobie funkcjonowania z dzieckiem.

Po pierwsze: kołyska. Mój P. mówi na nią kurumesło, bo kiedy stawiam ją w naszej małej kuchni, to nie ma się gdzie ruszyć. Prawda jest jednak taka, że niejeden raz ratowała mi dupę. Codziennie rano przysuwam ją do kuchni, kładę Baśkę i opowiadam jej z namaszczeniem, jak się robi śniadanie. Że chlebek trzeba pokroić i masłem posmarować, że dziś jajecznica będzie, że najlepsza to taka na maśle, ale nie za często, bo kaloryczna, że kawa z ekspresu... no takie tam babskie historie. Baś słucha, słucha i... zasypia. Tak skutecznie, że zdążę zjeść śniadanie, umyć zęby, zrobić make up i wyprostować grzywkę (choć czasem przy prostowaniu grzywki już się przebudza).

Jeszcze z folią
A tutaj już w użyciu :)

Drugi przydatny gadżet to jedyna świecąco-grająca zabawka w naszym domu. Pszczółka Bright Stars. U nas zazwyczaj idzie w parze z kołyską. Zaczepiam ją z boku, ona sobie świeci, Baś na nią spogląda, czasem słucha melodyjek, jak ja przestanę opowiadać o śniadaniu i... zasypia. Pszczółka ma też tryb fal morskich. Używamy jej codziennie rano. Mój P. czasem krzyczy z drugiego pokoju: przełącz na falki, bo rzygam już tymi melodyjkami!



Numer trzy z gadżetów to wanienka :-D też masz? No nie gadaj. Hehe my używamy wanienki nadmuchiwanej, albo jak kto woli turystycznej. MEGA wygodna dla malucha. Miękka i krótka. Dzieć nam nie przesunie tyłkiem po plastiku, starszy dzieć może do woli ruszać nogami i nie uderzy się o twardą krawędź. Teraz, jak Baśka ma 3 miechy, to już prawie jej główki nie trzymamy (o zgrozo!), bo pod głową ma nadmuchiwaną poduszeczkę. Jakby robili takie wanny dla dorosłych, kupiłabym.


Nogi zawzięcie kopią :)

Kolejne niezbędne gadżety to nasze usypiacze o których pisałam TUTAJ. Niezmiennie jest to: szumiący Whisbear i otulacz Woombie. Nadal używamy, nadal działają, choć niebawem przesiądziemy się na większy rozmiar otulacza :)



Są w naszym domu dwa gadżety, co do których nie użyłabym określenia niezbędne, są raczej bardzo użyteczne. Jest to chusta do noszenia dzieci i poduszkarogal go karmienia.
Chustę mamy tkaną splotem skośno-krzyżowym 100% bawełna z fabryki Lenny Lamb. Przez pierwsze dwa miesiące nosiłyśmy się prawie codziennie. Ostatnio mniej, bo Baś zrobiła się ciekawska, jak każda baba i tak łatwo nie da się jej zamotać. Odchyla główkę, potem w chuście są luzy i czasem nawet płacz. Myślę, że skończy się to wrzuceniem Baśki na plecy. Ale to już z doradcą (jak chcecie sprawdzonego doradcę noszenia w chuście, to służę kontaktem).
No a rogal? My mamy bardzo ładny i gruby rogal firmy Poofi. Wydaje mi się, że taki rogal nie jest rzeczą niezbędną. Karmię na leżąco, karmię w parku na ławce i siedząc po turecku na kocu i nie mam rogala. Bez niego spokojnie daję sobie radę. No ale, fakt że jak się go dobrze założy to poprawia komfort cycolenia, więc jest ok. Ostatnio znalazłyśmy z Baśką jeszcze jedno zastosowanie rogala :)



Na koniec coś, co kompletnie mi się nie przydało. Karuzela nad łóżeczko i podgrzewacz/sterylizator 2w1. Karuzela to chyba dlatego, że mamy nakręcaną i nakręca się ją 30 sekund, żeby grała minutę. Bez sensu! Od karuzeli przydaje nam się natomiast stojak - wieszam Baśce na nim piłkę Oball, a ona ćwiczy kopniaki i jest spoko. A podgrzewacz/sterylizator to moja porażka. Dobrze, że nie kosztował miliona monet. Mleka nie podgrzewam, bo zawsze ma odpowiednią temperaturę, wiadomix :-D a smoczki baaardzo rzadko sterylizuję. Myślę, że spokojnie wystarczyłby czajnik z wrzącą wodą.
Badania pokazują, że młodzi ludzie coraz później wyprowadzają się z rodzinnego domu, więc mamy jeszcze trochę czasu, żeby cieszyć się z tego, jak rozwija się Baś (i testować kolejne gadżety). A za trzydzieści lat kupię sobie taką koszulkę i niech mają się na baczności absztyfikanci z niecnymi zamiarami ;-)