poniedziałek, 6 marca 2017

Snowboard + niemowlę? Tak, to możliwe!

Ludzie dzielą się na: tych którzy z utęsknieniem wypatrują wiosennego ciepełka, a zimę najchętniej by przespali pod kocem i z kakao (albo grzańcem) w kubku i tych, którzy uwielbiają mróz, śnieg, długie spacery i krótkie dni. My zaliczamy się do tej drugiej grupy pod warunkiem, że: a) jesteśmy na sankach w lesie, albo b) jesteśmy w górach. W Wawie zima aż tak nas nie kręci i tutaj opcja z kocem i grzańcem jest bardzo kusząca. Dlatego, gdy tylko pierwszy przymrozek ściśnie nam tyłki (czyli w okolicach października), zaczynamy planować wyjazd na dechy. Robimy tak od lat, no excuses! 🏂 💪 Chociaż rok temu musieliśmy zrobić wyjątek. No ale miałam dobry powód - poród, zaplanowany na drugą połowę lutego. W sumie też niezła jazda była 😂.
W tym roku już bez żadnych wymówek zaplanowaliśmy wyjazd. Pierwszy raz we trójkę :) Wróciliśmy tydzień temu, a ja przez tydzień nie mogę się wygrzebać z prania. Też tak macie, że po wakacjach wracacie z większą ilością brudnych ciuchów, niż zabraliście czystych? Magia jakaś 🤔. Gdyby był to artykuł sponsorowany, w tym miejscu płynnie przeszłabym do informacji w jakim wspaniałym proszku piorę górę powakacyjnego prania. Na szczęście nikt mnie nie sponsoruje, dlatego wracam do sedna: czy da się połączyć zimowe snowboardowe szaleństwo z wyjazdem z rocznym(!) dość ruchliwym dzieckiem? Da. Czy taki wyjazd może być atrakcyjny dla wszystkich niezależnie od wieku? Może. Jak nam się udało tego dokonać? Ano tak:



Miejsce docelowe.

Wiadomo - Alpy 😂. Ale to za dwa lata. W tym roku szukaliśmy bliżej. Z sentymentem wspominamy wyjazdy do Białki, kiedy jeszcze nie była stolicą polskiego narciarstwa. Niestety pamiętamy też stanie w kolejkach do wyciągów, czasem nawet po 20-30 minut... No c'mon! Tyyyle czasu? Białka więc odpadła. Kilka lat temu byliśmy z przyjaciółmi na Słowacji w Tatrzańskiej Łomnicy. Wyjazd wspominamy bardzo dobrze, zero kolejek, spory wybór tras zjazdowych, różne ich poziomy i Złoty Bażant co wieczór. Dlatego to właśnie to miejsce wybraliśmy na nasz tegoroczny wypad.


Baza noclegowa.

Wiedzieliśmy, że nie chcemy tracić czasu na dojazdy samochodem i parkowanie pod stokiem, dlatego nocleg musiał być blisko. Dodatkowo, ogromnym komfortem dla nas jest podział na część dzienną i sypialną. Znaleźliśmy więc apartament (mieszkanie), mieszczący się 800 metrów od stoku (z powrotem 400 m, bo można było zjechać na desce prawie pod dom 😎). Rewelacja! Wieczorami, kładliśmy Baś spać w sypialni, a sami siedzieliśmy sobie w salonie i robiliśmy to, na co przyszła nam ochota 😈. Dodatkowy plus to widok - na piękny Łomnicki Szczyt. Jakbyście chcieli namiar na nasz nocleg, piszcie śmiało :)


Organizacja czasu.

Wyjazd z rocznym dzieckiem ma to do siebie, że faktycznie trzeba tym dzieckiem się zająć 😳. A to ci nowość! Co więcej, taki Mały Człowiek ma już swoje preferencje, szybko się nudzi, a zasobami energii mógłby obdarować oboje rodziców i dziadków 🙈. Czasy, kiedy wkładaliśmy małego kurczaczka do gondoli i on w 30 sekund zasypiał, bezpowrotnie minęły.  Dlatego podzieliliśmy każdy dzień na pół. 
Ja i Basia lubimy sobie rano pospać, więc poranki spędzałyśmy w łóżku, podczas gdy Piotrek szedł na stok. Codziennie, 8.30 Piotrek gotowy czekał w blokach startowych by wsiąść do pierwszej gondoli jadącej na szczyt, a potem rozdziewiczał stok zjeżdżając po "sztruksie" zrobionym w nocy przez ratraki. My w tym czasie jadłyśmy leniwe śniadanko, ubierałyśmy się niespiesznie i ruszałyśmy zwiedzać okolicę. I wiecie co, to był pierwszy deskowy wyjazd, kiedy faktycznie zobaczyłam coś więcej, niż drogę na i ze stoku! To było bardzo odkrywcze doświadczenie. Tatrzańska Łomnica okazała się uroczą górską miejscowością z wieloma starymi chatkami, pięknym parkiem i malowniczym kościółkiem. Moje dziecko przyzwyczajone do warszawskiego, ciężkiego powietrza, na takim spacerze momentalnie zasypiało, a ja łaziłam pod górę, z górki, po śniegu i lodzie - w sumie niezły trening 💪
Około 12-13 robiliśmy zmianę warty i Basik zostawała z tatusiem, a mamusia z uśmiechem od ucha do ucha i dechą pod pachą maszerowała na stok. Jeździłam zazwyczaj do zamknięcia, czyli do 16.30. Po raz pierwszy w życiu byłam na stoku sama i oprócz tego, że na początku bałam się, że się zgubię i wyjadę z drugiej strony (ale z drugiej strony czego? 😳), to było to bardzo... oczyszczające doświadczenie. Tylko góry, decha i ja (i jakiś pierdyliard innych deskarzy i narciarzy). Kiedy miałam ochotę, zjeżdżałam trudniejszą trasą, nie musiałam na nikogo czekać ani nikt nie czekał na mnie, a jak byłam zmęczona (albo głodna), wjeżdżałam na samą górę, kupowałam piwo i siadałam na ławce z widokiem po horyzont. I napawałam się tym widokiem. Nirvana po prostu. Po 4 godzinach wracałam odprężona i stęskniona za rodzinką #najlepiej. Bonus takiego układu był taki, że Baś spędzała kilka godzin dziennie tylko z tatusiem (#daddysprincess), a tatuś przyznał, że każdy ojciec powinien spędzić dłuższy czas tylko z dzieckiem. Bez pomocy mamusi. Żeby zobaczyć "jak to jest". 


Tips.



  • Jadąc na dechy z dzieckiem nie nastawiaj się na całodniową jazdę. Nie miej sztywnego planu, łap chwile i podążaj za dzieckiem. Dzięki temu oszczędzisz sobie rozczarowania i frustracji.
  • Miej "Plan B", w razie gdyby dziecko odmówiło współpracy z tatusiem, a Ty musiałabyś spędzać z nim sama większość dnia (bo chyba nie pozbawisz tatusia przyjemności białego szaleństwa).
  • Weź kilka ulubionych zabawek, książeczek i coś nowego, co na dłużej zainteresuje malucha.
  • Aby mieć spokojną głowę, przygotuj/zaplanuj przed wyjazdem jedzenie dla dziecka na każdy dzień. Nas ratowały babcine weki, kasze, makarony i mrożone mieszanki warzyw.
  • Weź apteczkę a w niej podstawowe leki dla dorosłych i dzieci, żel na stłuczenia i środki opatrunkowe.
  • Jeżeli jedziesz za granicę, przed wyjazdem wyrób dla rodziny kartę EKUZ zapewniającą bezpłatną opiekę medyczną w krajach Unii Europejskiej.
  • Wyluzuj, jesteś na urlopie (macierzyńskim 😂)!


Na koniec wyjazdu żałowaliśmy, że nie zabookowaliśmy noclegów na dwa tygodnie. Wyjazd był mega udany i teraz pozostaje nam zadać sobie jedno ważne, zajebiście ważne pytanie: TO GDZIE TERAZ JEDZIEMY 😁 😁 😁? 



Kiedyś Simba to wszystko będzie twoje 😂

Ktoś tu już nie może się doczekać własnego sprzętu!

Baś śpi


Matka szaleje ;-)



Baś śpi 😂

Zestaw snowboardzisty 😂


wtorek, 31 stycznia 2017

Dziecięca przestrzeń w domu dorosłych



Ale dawno mnie tutaj nie było! Dziecię mi urosło, że hoho! Na swoje usprawiedliwienie powiem, że w końcu wróciłam do biegania! Biegam codziennie. Głównie po mieszkaniu. Za Basią 😂💪. Nie to, żebym nic innego nie miała do roboty, ale Basia jest w fazie zrzucania sobie wszystkiego na głowę, wyszukiwania paprochów i wkładania ich do buzi. Jak przez chwilę jej nie słyszę, to biegnę i zastanawiam się, co znów wykombinowała. Ostatnio najczęściej zjada chusteczki higieniczne. Albo słuchawki. Nawet dałam jej takie zepsute, ale ona woli te działające jednak. Także tak.
Ale nie o bieganiu ani nie o jedzeniu miało być, a o przestrzeni. Każdy potrzebuje jej trochę, dziecko też. 
Przed urodzeniem Baśki, urządziliśmy jej kącik niemowlęcy u nas w sypialni (KLIKKLIK). W sumie to tylko fajna ściana, łóżeczko i komoda. Żadna filozofia. Kącik do tej pory pozostał niezmieniony i muszę przyznać - nadal jest w pełni funkcjonalny. Chociaż... żeby poprawić jego funkcjonalność, zdjęłam folię z przewijaka, a potem za jakiś czas obniżyłam łóżeczko. Oczywiście, 11 miesięczna Basia nie spędza w łóżeczku nawet pięciu minut jeżeli nie śpi. Po przebudzeniu łapie się szczebelków, wstaje, woła mamama, a jak któreś z nas pojawi się w zasięgu wzroku, podskakuje gotowa do drogi (btw. chyba niedługo wyjmę szczebelki). Inna sprawa, że nasze życie rodzinne nie toczy się w sypialni (😞), tylko głównie w salonie. Dlatego nawet, jeśli miałaby swój pokój, nie sądzę, żeby tam grzecznie siedziała i się bawiła. Nie, nie Basia. 
Trzeba było zorganizować jej drugi kącik. W salonie. 😳 Ci, co są ze mną od początku wiedzą, że jeszcze jako nie-mama założyłam sobie, że po urodzeniu dziecka nie zagracę naszej przestrzeni (i życia) pstrokatymi, plastikowymi, grającymi zabawkami. Większość rodziców pukała się w głowę twierdząc, że to niemożliwe, bo dzieci potrzebują (?) takich zabawek i nie da się tego uniknąć. Otóż jestem bliska stwierdzenia, że nam się udało. Choć pewnie jeszcze nie powinnam stawiać w tym temacie kropki, wszak zabawa dopiero się zaczyna 😈. 

Przestrzeń w mieszkaniu musi być przede wszystkim bezpieczna dla dziecka. Czyli co, odgrodzić dziecko od wszystkich straszliwych niebezpieczeństw czyhających na nie w naszym domu?  Zorganizować kojec i tam wsadzać dziecko? A Ty być chciała siedzieć za kratkami? No właśnie. Nie jestem zwolenniczką kojców pod żadną postacią, czy to w formie miękkich, siatkowych niby-łóżeczek, czy płotków, czy innych sposobów wydzielenia przestrzeni. Może to moje zboczenie zawodowe, ale kojarzy mi się to po pierwsze z izolacją dziecka, a po drugie z hierarchicznością, na zasadzie: rodzice są dorośli i mogą chodzić po całym domku, a Basia/Kasia/Jaś jest TYLKO dzieckiem i musi bawić się w swoim odgrodzonym kąciku. Uważam, że do prawidłowego i harmonijnego rozwoju, dziecko potrzebuje eksploracji, zaspokajania naturalnej ciekawości, czasem upadków i potknięć. A co robię z dzieckiem, jak jestem sama w domu i muszę iść np do łazienki? Albo sadzam je w łóżeczku na minutę, albo zabieram ze sobą, daję grzebienie, zabawki kąpielowe i bawi się nimi "na sucho". Mam wtedy czas, żeby np ogarnąć włosy, a w porywach nawet zrobić make-up, a co! 😎 

Taka zajęta

Cała przestrzeń w naszym mieszkaniu jest tak zorganizowana, żeby Basia mogła się samodzielnie po nim poruszać. I tak większość czasu chce spędzać ze mną, więc prawie wszystko robimy razem :)  



Wróćmy jednak do kącika w salonie. Na początek zabezpieczyliśmy przestrzeń: gniazdka elektryczne, narożniki (w sumie nie wiem po co, bo Basia nigdy się nimi nie interesowała) i krawędzie. Po drugie, z salonu wyjechała wielka komoda, a na jej miejscu na podłodze położyliśmy piankową matę, która wizualnie tworzy nasz dziecięcy kącik. Na jednej ze ścian farbą tablicową namalowałam domek. A na prostopadłej ścianie tata zamontował własnoręcznie wykonaną tablicę manipulacyjną. Do tego kupiliśmy skrzynię na zabawki i powiesiliśmy zdjęcia Basi. W zasadzie nic wielkiego, ale kącik jest wizualnie spójny z resztą salonu i nie razi w oczy. Koło tablicy zawiśnie jeszcze lustro i kilka niskich półeczek na książki, żeby Basia miała do nich swobodny dostęp. 
No dobra, dość pitolenia, zapraszam Was do nas na salony 😂 😂 😂


Pranie się suszy, można malować 😂




 

No heej! Łobuziara nadciąga



Podobał Ci się post? Był do bani? Daj mi znać :)






wtorek, 11 października 2016

Zagraniczna podróż z niemowlakiem


Yes! Udało się! Zrobiliśmy to! Zabraliśmy naszą Baś na wakacje 2 000 km od domu i było... superrr! 😎
Wakacje z dzieckiem zdecydowanie różnią się od wakacji w parze. Jak jedziecie w parze, robicie co chcecie - śpicie do południa, łazicie do północy (albo i dłużej), zwiedzacie, pijecie, jeździcie stopem albo rowerami po bezdrożach. Z dzieckiem jest zdecydowanie inaczej. Lepiej? Gorzej? Nie. Po prostu inaczej.
Na nasze pierwsze wakacje za granicą, wybraliśmy Majorkę. Z kilku względów uważam, że był to dobry wybór. Po pierwsze: pogoda. Byliśmy w drugiej połowie września. Nie było już 40-sto stopniowych upałów i patelni. Temperatura oscylowała wokół 25 - 27 stopni, a słońce wyglądało zza chmurki. Czyli idealnie, żeby spędzić kilka godzin na plaży z dzieckiem.
Po drugie, Majorka nie leży nad chłodnym oceanem (jak np przepiękne Wyspy Kanaryjskie), tylko nad Morzem Śródziemnym, które nawet pod koniec września jest przyjemnie ciepłe i nawet małe brzdące w nim pływają.
Zanim jednak dotarliśmy na nasze wakacje, naczytałam się opinii i wskazówek, coby umilić sobie pobyt i bezboleśnie przeżyć podróż samolotem. Teraz, bogatsza o nowe doświadczenia, napiszę Wam, jak to na prawdę wyglądało. I jasne, nie jestem żadną Alfą i Omegą, ale jest może coś, co i Tobie się przyda. Enjoy! 😎

Lotnisko. Samolot. Lot.


Na Majorkę leci się 3 godziny. To nie bardzo długo, ale wystarczająco, żeby Basia nie przespała całego lotu. Czasy, kiedy ciągiem przesypiała w dzień 3 godziny bezpowrotnie minęły. Dlatego strategia była taka, żeby za żadne skarby nie zasnęła na lotnisku, a dopiero po zajęciu miejsc w samolocie. 👊 Każda podróż samolotem zaczyna się odprawą. Jak masz dziecko, warto podejść do stanowiska odprawy bez kolejki, czyli wepchnąć się. Serio. Kolejki do odprawy są długie, maluchy marudzą, bo się nudzą i z tych nudów mogłyby jeszcze zasnąć! 😱
Po odprawie przechodzimy przez bramki ochrony. Na Okęciu są specjalne bramki dla rodziców z dzieckiem. Warto wiedzieć, że niezależnie od tego, jaki masz wózek, będzie on prześwietlony, więc jak przyjdzie Twoja kolej, weź dziecko na ręce a złożony wózek umieść na taśmie do skanera. Oczywiście do kuwet wyjmujesz całe jedzenie i picie, elektronikę, zdejmujesz okrycia wierzchnie i  przytrzymujesz spodnie, żeby nie spadły, bo pasek od spodni też zdejmujesz. Przez bramkę przechodzisz z dzieckiem na ręku i tylko delikatnie je od siebie odchylasz przy ochronie. Jeżeli masz dziecko w chuście lub w nosidle, możesz zostać poproszona o wyjęcie dziecka, więc praktyczniej jest mieć je po prostu na rękach. Jeszcze jedna wskazówka: dla dziecka możesz mieć większą wodę lub płynne jedzenie i nikt się do tego nie przyczepia. 😎
No i najgorszą część lotniskową masz już za sobą, do odlotu została godzinka z górką. Udajesz się więc na zakupy w strefie duty free, niespiesznie wąchasz perfumy, kupujesz alkohole i powoli kierujesz się do Twojego wyjścia do samolotu. A nie, przepraszam, to  była opcja, jak podróżujesz w parze. Z dzieckiem jest trochę ciekawiej 😂 😂. Czas do wejścia do samolotu spędziliśmy na śpiewaniu piosenek, jeżdżeniu wózkiem, pokazywaniu samolotów, światełek, przewijaniu (warto, bo przewijaki w samolocie są tycie tycie), no i w końcu słyszymy komunikat, że pasażerowie lotu nr cośtam do Palma de Majorka, proszeni są o kierowanie się do bramek. To my! 🙈 😁 Zadania podzielone: ja montuję Baś w nosidle, a tata składa i pakuje wózek do worka podróżnego (wózek oddajemy tuż przed wejściem do samolotu). Baś w nosidle długo nie wytrzymuje i swoim zwyczajem... zasypia. Przed odlotem. Przed wejściem do samolotu. Nic to, ważne, że nie wyspała się na lotnisku. Mam cichą nadzieję, że chociaż prześpi start i zmiany ciśnienia. Basik ma inne plany. Samolot nabiera rozpędu, pilot wrzuca dwójkę a Baś... się budzi. Turbodrzemka zaliczona, impreza trwa. Na szczęście mam asa w rękawie w postaci saszetki z owocami, którą uwielbia. Podaję ją Basi i jestem spokojna, bo nie będą bolały ją uszy. W czasie lotu śpiewamy, bawimy się, jemy, zmieniamy pieluchę na tycim przewijaku i po dwóch godzinach Baś usypia przy piersi. Śpi, aż do zatrzymania się samolotu na Majorce. Oddychamy z ulgą.






Hotel.


Wybierając hotel, brałam pod uwagę nieco inne jego cechy, niż w podróży bez dziecka. Wcześniej ważne było, żeby... były łóżka i łazienka, bo w hotelu spędzaliśmy tylko noce. A w tym roku zrobiłam się wymagająca. 🙄 Zależało mi, żeby hotel był w pobliżu plaży, miał brodzik dla dzieci, żeby miał dobre opinie, w grę wchodziła tylko opcja all inclusive i cztery gwiazdki. Wybór padł na Hotel Globales America. Hotel okazał się bardzo dobry, czyściutki, z dobrym jedzeniem i bardzo miłą obsługą. Dostaliśmy całkiem nowe łóżeczko turystyczne (gratis dla dzieci do 2 roku życia), w restauracji nie było problemu z krzesełkiem dla dziecka, a z balkonu rozpościerał się przepiękny widok na morze. Pod nosem mieliśmy też plażę. Wieczorami, jak Basia już spała siadaliśmy sobie z jedzonkiem i piciem na balkonie, rozmawialiśmy godzinami i gapiliśmy się w morze. Najlepiej. 😍
Jeszcze słówko o jedzeniu Baśki. Zrobiliśmy to, wzięliśmy słoiczki i o dziwo smakowały pannie. Starałam się jednak mieszać je z makaronem, podawałam gotowane warzywa i dużo, dużo owoców. Basik zajadała się melonami, arbuzami i ogórkami 😂 udało nam się utrzymać konwencję BLW.





Aktywności.


Jadąc na wakacje z niemowlakiem nie nastawiaj się na codzienne zwiedzanie. Niby można dużo jeździć i zwiedzać, ale... co po? 😳  Dzieć nie załapie, że teraz zwiedzamy, a w zasadzie i tak zwiedza cały czas, a my nie skupimy się na obiektach, bo ciągle naszą uwagę będzie odciągać maluch. Warto na takich wakacjach wrzucić na luz. My trochę poplażowaliśmy, snorkelowaliśmy i trochę połaziliśmy.  
Na plaży oczywiście nie ma leżenia (kto by chciał leżeć na plaży?!). Nasza Baś ma 7 miesięcy, a pełzanie i wkładanie wszystkiego do buzi opanowała do perfekcji. "Basiu nie jedz piasku" - było chyba najczęściej powtarzanym przeze mnie zdaniem. A nie, przepraszam, jeszcze: "Położę ją, może zaśnie", ale ze spaniem, tak jak z leżeniem - kto by chciał robić to na plaży. Na pewno nie ciekawska Baś. Więc, jeżeli chodzi o plażowanie, to aktywne: piosenki, zabawki, spacerowanie, dotykanie piasku i pływanie! Basik uwielbia wodę i się jej nie boi, w morzu bardzo chętnie się chlapała i była zdziwiona, że takie słone 🤔. 
No i spacery - tutaj rewelacyjnie sprawdziło się nosidło. Nie wyobrażam sobie chodzenia z wózkiem przez te skaliste górki. Bez nosidła nie zapuszczalibyśmy się w prawie dzikie zakątki i nie doświadczylibyśmy taaaakich widoków! My mamy nosidło hybrydowe (połączenie mei-thai z ergo), robione na zamówienie u Pathi. Polecam :)











Wróciliśmy pod koniec września i przeżyliśmy szok termiczny. W Polsce było 10 stopni i deszcz 🙈 My opaleni i pełni bardzo pozytywnej energii. Cieszę się, że Basia oba loty przeżyła bez płaczu i marudzenia, a pobyt na Majorce będziemy wspominać jako zielone światło przed kolejnymi dalekimi podróżami. W kupie siła! 💪 💪 💪 

niedziela, 11 września 2016

BLW - czyli z czym to się je?

Nie wiem, może dlatego, że to akurat temat u nas na topie, ale zewsząd słyszę o BLW! Nawet moja koleżanka, która nie ma dzieci, wie o co chodzi z "tym BLW". Co prawda jest blogowym smakoszem (chodźcie do niej - KLIK) ale helou - mimo wszystko! 👊 
Rok temu, jak byłam w ciąży i jedyne czym się martwiłam to: "czy to naprawdę TAK boli?!" 😱, miałam okazję zaobserwować synka mojej przyjaciółki, który sam jadł placuszki na obiad. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chłopiec dopiero od niedawna siedział i generalnie nadal był niemowlakiem. Po tym ciekawym zjawisku, temat został w mojej głowie. Wynurzył się, kiedy moja Baś skończyła 4 miesiące i poczułam ciśnienie z otoczenia, że to idealny moment na pierwszy słoiczek 😳. Zaraz, zaraz - Baś dopiero ogarnęła, że jest po drugiej stronie brzucha, dopiero przestała s*ać na potęgę, jeszcze nie siedzi, a ja mam jej dawać coś poza moim mlekiem? O nie. zaczęłam czytać (o czytaniu --> TUTAJ), wszak wiedza to potęga 💪. Światowa Organizacja Zdrowia, mówi co następuje: Mamo, przez pierwsze 6 miesięcy życia dziecka karm je wyłącznie swoim mlekiem. Do roku mleko i tak stanowi podstawę żywienia, więc nie panikuj. Luz blues, pomyślałam, że to idealny czas, żeby zgłębić wiedzę o BLW, mam dwa pełne miesiące, żeby się przygotować. Czas start.
Jak masz dziecko, to wiesz, że dwa miesiące trwają.... bo ja wiem? Tydzień 😂 😂 😂? Przygodę z BLW zaczęłam od... zakupów! Kupiłam Basi dwa fartuszki z rękawkami i kieszonką, sylikonową matę na stół, bardzo gustowną ceratę zamiast obrusa i doidy cup - pochylony kubek. Potem uzupełniłam nasze zapasy jedzeniowe i do dzieła. Rozszerzamy dietę. 
W BLW chodzi o to, żeby zaufać dziecku. Ono najlepiej wie ile jedzenia potrzebuje, więc nie ma potrzeby wmuszania w nie "ostatniej łyżeczki - za mamusię". Zasada jest taka, że jedzenie ma wyglądać, jak jedzenie, a nie jak... błoto w różnych kolorach. Wiecie, jaką minę miała Baś, jak pierwszy raz DOTKNĘŁA ugotowanego brokuła a potem wsadziła go sobie do budzi razem z całą pięścią 😍? Jedzenie wywołuje w dziecku naturalną ciekawość, pomyśl ile jest funu w tym, że ktoś Ci podaje łyżeczką kolejną papkę, a Ty tylko przełykasz. Zero. W BLW dziecko bada konsystencję, sprawdza co się stanie, jak za mocno zaciśnie pięść na ugotowanej marchewce, jak przechyli kubek z wodą, dotyka ręką w kaszy swojej głowy (żeby tylko)... W końcu, jak jedzenie trafia do buzi, jest szok - to ma smak! Chcę tego więcej i więcej! Dziecko na tym etapie nie czai, że te kolorowe zabawki o dziwnej konsystencji zapełniają jego brzuszek. Dlatego podstawą nadal jest mleko (KP lub MM). Posiłki BLW NIE ZASTĘPUJĄ karmienia mlekiem, one je uzupełniają. Twoim zadaniem, jest proponować dziecku różne smaki, takie których Ty nie lubisz - też.
W BLW nie ma schematów żywieniowych - dziś marchewka (i przez kolejne 3 dni też), potem ziemniak itp. Jest tylko kilka produktów niezalecanych w menu dziecięcym: miód, całe orzechy (zmielone można), grzyby, mleko krowie, sól, cukier, alkohol. Oczywiście obserwujemy dziecko i jak jest jakaś reakcja alergiczna, staramy się wyeliminować alergen. 
Od kiedy wprowadziłam blw, znajomi i rodzina pytają mnie o różne kwestie. Albo po prostu patrzą z powątpiewaniem, co też ta "matka psychologiczna" znowu wymyśliła - to moja mama. Chyba najczęściej słyszę, że moje dziecko się zakrztusi tymi wielkimi kawałkami jedzenia 😱. Otóż, może zabrzmi to zimno i nieczule, ale jeżeli dziecko się zakrztusi, to odkrztusi i po sprawie. Serio. Małe dziecko ma bardzo czułe mechanizmy obronne. Ty musisz się posmyrać po tylnej ścianie gardła, żeby wywołać odruch wymiotny. u dziecka wystarczy większy kawałek jedzenia w tylnej części języka. Poza tym, przy zakrztuszeniu jest silny odruch kaszlu, który oczyszcza drogi oddechowe. Oczywiście bezwzględnie, podczas jedzenia dziecko powinno siedzieć prosto. W krzesełku do karmienia lub na kolanach opiekuna. Nigdy w pozycji pół-leżącej, bo wtedy może się ZADŁAWIĆ, a to coś zupełnie innego, niż zakrztuszenie. Dławiące się dziecko nie kaszle, bo nie może złapać oddechu, często pojawiają się łzy a potem sinienie. Brzmi strasznie, wiem, ale zadławienie może się zdarzyć również dorosłej osobie (np podczas ożywionej rozmowy przy kolacji), nie jest tylko domeną dzieci. Nie chcę tutaj moralizować, ale jak wprowadzasz blw, to pierwszą pomoc w przypadku zadławienia powinnaś mieć w małym palcu. 
Moja mama ostatnio, obserwując, jak Basia sobie radzi podczas posiłku, stwierdziła, że noo fajne to, dobra zabawa, ale... kiedy w końcu zacznę ją normalnie karmić?! (kocham Cię, mamo) Zdziwiło mnie to, bo kilka tygodni wcześniej, mama przeczytała książkę "Bobas Lubi Wybór", żeby być na czasie. Po przeczytaniu książki, była zajarana metodą, podobnie jak ja, ale... no cóż, stare metody są tak silnie zakorzenione, że trudno z nimi walczyć. Świata nie zmienię. Na początku BLW to zabawa. To poznawanie konsystencji i smaku produktów. Jedzenie coraz większych ilości przyjdzie z czasem. Dlatego luz i bez napinki 😎.
Ja jestem warzywnym niejadkiem, moje menu warzywne jest ograniczone to kilku produktów. To smutne, wiem, dla mnie nie ma już ratunku. Dlatego zrobię co w mojej mocy, żeby Baś była smakoszem. Żeby poznawała różne smaki i konsystencje. Żeby wyrabiała w sobie gust kulinarny od samego początku 😋.
Na razie w blw nawet nie raczkujemy. Na razie pełzamy, ale jest czad! Za jakiś czas napiszę Wam, jakie akcesoria (oprócz jedzenia i psa) naprawdę przydają się podczas przygody z blw. Na razie poniżej polecam Wam książki i załączam przepis na pyszne puszyste pankejki. Miłej lektury i... smacznego!





Pankejki z kaszki manny (źródło --> "Alaantkowe BLW")

Składniki:
  • 1/2 szkl. kaszki manny
  • 1/2 szkl. mleka (my używamy kokosowego rozcieńczonego wodą)
  • 1 jajko
  • 1 banan lub 1 łyżka syropu daktykowego
  • opcjonalnie: łyżka rodzynek


Zanim zaczniesz:
Kaszkę zalej mlekiem, wymieszaj i odstaw na 20 minut do napęcznienia. Przygotuj patelnię i mikser.

Wykonanie:
  • Oddziel białko od żółtka i ubij pianę. Banana obierz ze skóry i rozgnieć widelcem na papkę.
  • W misce wymieszaj napęczniałą kaszkę, banana (lub syrop), żółtko i rodzynki. Dodaj ubite białko i ponownie wymieszaj.
  • Rozgrzej patelnię i nakładaj łyżką niewielkie porcje ciasta.
  • Smaż na średnim ogniu bez dodatku tłuszczu tylko do momentu zarumienia z obu stron.
  • Podawaj na ciepło lub na zimno 🍽
  • Doskonale smakują z syropem klonowym - mniam! 😋