piątek, 27 listopada 2015

Szkoła rodzenia - po co?



Od czasu do czasu mówiąc, że razem z moim P. chodzimy na zajęcia ze szkoły rodzenia, spotykam się ze zdziwieniem. Część osób twierdzi, że przecież i tak się wszystkiego nauczymy w trakcie porodu i jak już maleństwo pojawi się na świecie. Czy się mylą? Nie można tak powiedzieć, ale moim zdaniem, jeżeli jest taka możliwość, należy z niej skorzystać. 
Jestem osobą, która do ważnych wydarzeń i decyzji życiowych woli się wcześniej przygotować. Wiadomo, są sytuacje, w których wszystkiego się nie przewidzi. Wszystkiego nie, ale część można - i z takiego założenia wychodzę przygotowując się na powiększenie rodziny. 
Szkołę rodzenia wybrałam na samym początku ciąży, tuż po wybraniu szpitala. Dużo mi dało poczytanie opinii w internecie i potem zagłębienie się w "program nauczania" wybranej szkoły. Wiedząc, że wybrana przeze mnie szkoła cieszy się dużym powodzeniem i może nie być miejsc, zapisałam nas, kiedy byłam chyba w 6 tygodniu ciąży ;-) oczywiście, wtedy miałam wybór dni i godzin zajęć. Był czerwiec, zapisałam nas na listopad :-p 
Obecnie już kończymy nasz kurs, zostały nam ostatnie zajęcia. Co dała nam ta szkoła? 
  • Przede wszystkim wiemy jakich urządzeń spodziewać się na porodówce i po co się je stosuje. Nie mając tej wiedzy, w nerwach porodowych pewnie bym ciągle dopytywała: po co tak często KTG, po co wenflon, czemu znów badanie, czemu ciągle mi coś przykładają do brzucha itp. 
  • Znieczulenie zewnątrzoponowe. Wiem, jakie musi być rozwarcie, żeby można było podać znieczulenie. Dzięki temu po przekroczeniu porodówki (albo co gorsze, izby przyjęć) nie będę się darła od progu, że chcę znieczulenie. Wiem, jak wygląda igła do wprowadzenia cewnika (strasznie), jak trzeba leżeć po otrzymaniu znieczulenia (płasko, równo) i kiedy to cudowne znieczulenie zaczyna działać oraz czemu nie jest jednak takie do końca cudowne. Czyli o minusach też wiem.
  • Oddychanie. Niby żadna filozofia, niby każdy potrafi i nikt nie zapomina, ale... hmm no właśnie. Położna, podczas zajęć "z oddychania" powiedziała nam, że po minucie na izbie przyjęć, potrafi wskazać panie, które nie uczęszczały do szkoły rodzenia. Mając skurcz, zamykają się w sobie, jak w skorupie, zaciskają zęby, pięści, oczy i co tam jeszcze zacisnąć się da, a na męża patrzą "spod byka", albo nie patrzą wcale.  No chyba bym zwariowała, gdyby między skurczami położna mi powiedziała, żebym oddychała do brzuszka (albo, co gorsze: przeponą), a ja bym nie wiedziała, o co tej babie chodzi i czemu się nade mną pastwi! :-p
  • Laktacja. Temat - rzeka, albo jak powinnam napisać: mlekiem płynący. O laktacji można dużo, ale najważniejsze, że poznaliśmy różne pozycje karmienia, również tę spod pachy i na leżąco (i je przetestowaliśmy na lalkach bobasach), wiemy, że dieta karmiącej matki to MIT! Czyli: nie można surowego mięsa, mleka niepasteryzowanego i alkoholu, a reszta? Bigosik - bardzo proszę, golonka - czemu nie, cytrusy - na zdrowie, orzechy - smacznego... Można wszystko, a i tak mleko mamy będzie doskonałe. Będą kolki, dziecko będzie marudne - pewnie powiecie. A ja Wam powiem: czy jak wypijesz wodę gazowaną, to mleko będzie gazowane? No właśnie.
  • Ponadto: kąpiel dziecka, czyli wszelkie podkłady do wanienki - out! Jak wkładać dziecko do wanienki, czym je myć (+ ćwiczenia praktyczne głównie z udziałem tatusiów), sposoby na kolki, co warto zabrać do szpitala ponad to, co jest na stronie szpitala opisane (np lizaka :) ), dlaczego kołysanie nie jest niczym złym (a nawet jest wskazane), czym i jak owijać noworodka i niemowlaka i dlaczego na oddziale poporodowym pachnie kapustą :-D

Podsumowując: polecam! Można poznać inne kobitki z brzuszkami i w końcu nie czuć się, jak młoda słonica a przy okazji dowiedzieć się wieeeeeelu ciekawych rzeczy. Naprawdę.

U Taty na rękach najfajniej ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz